
W tamtym roku w lipcu założyłam tego bloga, żeby (zmusić się) do regularnej praktyki jogi. Jakoś tak nic więcej się tu nie wydażyło, choć niezupełnie nic w realu, ale o tym za chwilę. Regularność to w ogóle abstrakcyjne pojęcie w moim życiu, mój umysł nie ogarnia takich pojęć. Bardziej skłaniam się ku duńskiej idei Hygge niż do regularnego stosowania dyscypliny, która zawsze daje fajne efekty, w każdej dziedzinie, z tym się nie możecie nie zgodzić, prawda? Ale że nie mogę być albo tylko hygge, albo w dyscyplinie, więc postanowiłam to połączyć, zrobić taki Zen, ideał, który już pewnie niejedna/ niejeden z Was osiągnął i nie ma nic nowatorskiego w moim działaniu.
No więc wracając do studium mojego przypadku to właśnie w ciągu ostatniego roku udało mi się zacząć regularnie ćwiczyć. Z różnymi skutkami, ale jest mi z tym lepiej i fizycznie i psychicznie, a nawet duchowo. Nie chodzi tylko o jogę, chodzi o regularne dbanie o siebie. Skończyłam 40 lat i moje ciało nie jest już tym wytrzymałym i odpornym na moje wybryki ciałem, wolniej się regeneruję, ciśnienie jakieś inne, wątroba mniej wydolna (jeśli wiecie o czym myślę?) gorszy wzrok i takie tam inne perypetie, cała masa efektów ubocznych tzw starzenia się, które ...kurde nie oszukujmy się, dotyka każdego prędzej czy później. Nie chodzi też o zatrzymanie młodości, choć chciałabym jak najdłużej być świeża na ciele i umyśle. Chodzi o to, że chcę być zdrowa i sprawna, dla siebie, dla moich dzieci, dla moich pasji. Ciało mam tylko jedno...jak to ktoś powiedział ...to twoje jedyne miejsce do życia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz